Forum Zaufaj.pl Strona Główna

uniewanienie slubu koscielnego, prosze o pomoc...

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Zaufaj.pl Strona Główna -> Prawo kościelne (nie wymaga rejestracji)
Autor Wiadomość
kakwiatk
Początkujący
Początkujący


Dołączył: 02 Lip 2010
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 15:47, 02 Lip 2010    Temat postu: uniewanienie slubu koscielnego, prosze o pomoc...

Witam…

Mam 26 lat i od 7 miesięcy jestem już po rozwodzie cywilnym bez orzeczenia o winie Moje małżeństwo trwało 6 miesięcy od momentu zawarcia związku małżeńskiego do chwili opuszczenia przeze mnie mieszkania byłego męża..
Mój były mąż jest starszy ode mnie o 20 lat. Oboje jesteśmy osobami z I grupą inwalidzka z tytułu utraty wzroku, ale jesteśmy dość zrehabilitowani i dobrze funkcjonujemy samodzielnie.

Przed zawarciem małżeństwa spotykałam się z moim byłym mężem przez 3 lata. Dzieliła nas odległość, więc spotykaliśmy się co dwa tygodnie w weekendy. Modliliśmy się razem, jeździliśmy na pielgrzymki, na obozy rehabilitacyjne gdzie jako wolontariusze rehabilitowaliśmy osoby na wózkach inwalidzkich. Jednakże po jakimś czasie naszych spotkań, mój chłopak, zaczął dziwnie mnie traktować, zdecydowanie chłodniej… Zaczęłam dostrzegać, że poza nim nie liczy się nic więcej w jego mniemaniu. Było kilka takich sytuacji, które pozwoliły mi się zastanowić nad tym związkiem jak np sytuacja na dworcu autobusowym gdzie kolejka do naszego autobusu składała się właściwie z samych ludzi w podeszłum wieku, mój chłopak zaczął przepychac się miedzy tymi ludzmi łakciami, aby zając dla siebie miejsce. Byłam świadkiem kilku takich zdarzeń co mnie szczerze przeraziło. Tymbardziej, że mój były mąż jest pedagogiem i rehabilitantem. W tym samym czasie błam uczestnikiem warsztató psychologicznych i razem z grupa przeanalizowaliśmy moją sytuacje, abym mogła stawic jej czoło, a była ona dla mnie straszliwie cięzka, ponieważ chłopak wywierał na mnie precesje, że sobie nie poradzi beze mnie itd.

Zerwałam ten zwiżek, ale po kilku miesiącach znowu się zeszliśmy, ponieważ dałam mu kolejną szanse,o ltora blagal.Obiecywał, że się zmieni, że bardzo mnie kocha i że nie poznał nigdy tak dobrej osoby jak ja. PO kilku miesiącach wzięliśmy slub. Miesiąć po nim na pielgrzymce mąż zaczął dziwnie się zachowywać. Nie pozwolił usiąść mi na karimacie, ponieważ stwierdził, że to on ja dźwigał a nie ja, więc położył się na niej, a ja siedziałam na piachach z dzieckiem w swoim łanie, ponieważ od razu po ślubie zaszłam w ciąże. Na tej samej pielgrzymce za pozwoleniem księdzą mogliśmy razem spać na korytarzu, ale mąz nie wyraził zgody, ponieważ jak stwierdził ma mnie już dość i musi odpocząć. Czułam straszny ból w sercu i pamiętam, że przepłakałam w tedy pół nocy. W pewnej szkole w której nocowaliśmy, okazało się ze SA szerszenie, więc bez zastanowienia pomogłam ewakuować sie wszystkich, którym mogłam pomóc. Mąż tylko krzyczał, że mam się pospieszyć nie pomagając mi… nie wzioł ani jednej torby ode mnie… Po przyjeżdzie do domu zrobiłam test ciązowy, który wyszedł pozytywnie i udałam się do lekarza ginekologa, który potwierdził tes. Mąż nie uwierzył w moją ciąże. Czułam się taka samotna w tej radości… Ale dochodziło do takiej sytuacji, że kiedy wracaliśmy razem z pracy i mówiłam ze trzeba zrobic zakupy, zostawiał mnie samą idąc do domu, a jak mi towarzyszył to nie wzioł ode nie ani jednej reklamówki, mówiąc, że muszę hartować dziecko. W ciągu małżeństwa, tylko jednego miesiąca nie otrzymałam wypłaty z powodu zwolnienia, gdzie razem ze mną zwolniono 30 osób. Przynosiłam wypłate do domu, ponieważ mąż powiedziałam abym zlikwidowała swoje konto bankowe, tak tez uczyniłam. A on moje pieniądze wpłacał na swoje konto wydzielając mi 70 zł na tydzień na rzywienie. Przy czym jak miałam ochotę na nektaryki to zakazał mi ich kupić bo były wczoraj… to tak jakby dziecku zakazał jeść…

Po kilku tygodniach pojechaolismy na szkolenia, gdzie sama dźwigałam torby… po 3-4 dniach poroniłam… Mąz oczywiście tez w to nie uwierzył. W milczeniu przemierzył ze mną 500 km aby udac się do naszego szpitala. Co za straszny ból czułam… co za cierpienie… a mąz, który przyjechał po zabiegu, żeby mnie odebrac ze szpitala poklepał mnie po ramieniu jak kolege i zapytał „jak się czujesz stara?”.

Wpadałam w depresję… zwolniono mnie z pracy… a mąz mnie wciąż prześladował, że muszę szukać nowej pracy. Krzyczał jak pewnego dnia przyjechałam i oznajmiłam, że byłam tylko w dwóch sanatoriach oddać swoje cv. Burzył się , że straciłam 3 złote na bilet i nic nie załatwiłam. Potrafił przy kasie w markacie odejść zostawiając mnie bez pieniędzy. Ten wstyd i upokorzenie jest nie dopisania. Zaczął mówić na mnie, że jestem głupia, durna, że jestem wariatką, a przecież wywiązywałam się ze swoich obowiązków, sprzątałam, gotowałam… pracowałam… Kiedy znalazłam pracę… byłam już na etapie mysli samobójczych… nie potrafiłam modlić się z mężęm, nie potrafiłam z nim chodzić już do kościoła … Mój mąż podziwiany przez ludzi za swą gorliwość w modlitwie… nie potrafiłam tego pogodzić…mąż powtarzał, że jestem zła, że diabeł we mnie siedzu, że to wszystko moja wina… jak sie miedzy nami dzieje... Moje kazde zaczete rozmowy zawsze sie konczyly tak samo...

Pewnego dnia na uzdrowiennej mszy, która poświeciłam swojemu zmarłemu nienarodzonemu dziecku, doszło do sytuacji w której pewien opiekun osoby na wózku inwalidzkiej nie chcący potrącił mojego męża. Krzykno na cały głos w kościele, upomniałam go, a on mówiąc, że pokaże mi jak go bolało, zimowym obuwiem kopnął mnie kilka razy w kostkę. Kiedy wyszliśmy z kościoła, oburzył się, że robie mu awanturę o nic… bo nic się nie stało…

Przechodziłam najtrudniejszy okres w moim zyciu… Strata dziecka, mąż, który zachowuje się bardzo dziwny. Modliłam się do Boga o szubką śmierć… Zamykałam oczy przechodząć przez uliće. Nie maiłam już kontaktu z nikim, z rodzicami, z rodzeństwem, ze znajomymi… Z toczyłam wojnę sama ze sobą nie widząc żadnego rozwiązania jak tylko samobójstwo, aż jednego dnia spotkana znajoma ze stowarzyszenia, na ktre te już przestałam chodzic wspomiała o darmowym psychologu i zapisała mnie do niego. Poszłam na spotaknie nie mówiąc nic męzowi, który jak się okazało zaczął mnie śledzić wykrzykując, że mam kochanków… Po godzinie mojej rozmowy z psychologiem mąz wpdł z oburzeniem i wykrzykiwał, że nie powinno mnie tu być, że jestem jego zona i on razem ewentualnie mółyb ze mną tu być, że mnie kocha i td…

Moi pacjęci, którzy akurat byli na turnusie i którzy znali już moją sytuację jednogłośnie mówili żebym uciekała z tamtą, ale ja wciąż obstawałam, że przysięgłam przed Bogiem na dobre i złe… aż w pewnym momencie postanowiłam, że odejdę… i minęły mi mysli samobójcze… i żyłam tylko chilą w której opuszczę dom mojego mężą… Udaliśmy się jeszcze na terapię małżęńską. Słowa księdza zabiły moją duszę, kiedy usłyszałam z jego ust, że jak opuszczę mężą, drzwi kościoła się przede mną zamkną… Hallo?? A co ze mną?? Kolejny ksiądz był głuchy na moje wołanie, na to, że mówiłam mu, że nie potrafię już zyć, że marzę o śmierci, że się o nią modlę?? Tak w nich wierzyłam… a zostałam sama… zdesperowana… sama… to był jedyny moment w której mój mąz przyznał się do wszystkiego, i wszystkiego tak mi sie zdaje zalowal...ale po tym spotkaniu, byliśmy u jego mamy która pogodziłam z nim i zawsze była mi przychilna. Ale stronie się odmieniło. Byłam ta najgorsza, Siedzialam ze lzami w oczach i sluchalam jak jego mama siostra i on sam krzycza na mnie...

Mąż przez te kilka dni kiedy oznajmiłam, że od niego odejdę zmieił się, zaczął mówić, że nie kocha… kupowac mi kwiatki… dawać więcej pieniążków na zakupy… no ale też zaczął wykręcać mi ręce, szyję żeby mnie pocałować… nie pozwolił osobno spać… Moja ciała zaczęło być dla mnie tylko ciałem, niczym więcej… i jakoś to wszystko przetwałam… Mąż mnie szantażowała prawnikami, że będę miała same problemy jak go zostawie, nie chiał wypuścić mnie z domu, potem wpuścić… A na polcji nie przyjeli zadnego mojego zgłoszenia, ponieważ, policja nie wtrąca się w życie rodzinne…

Byly maz bezpodstawnie oskarza mnie o kochankow, co najgorsze nawet o to, ze sa nimi jego koledzy. O to, ze go okradlam z pieniedzy. Na co naszczescie mam odpowiednie dokumenty, ze tak nie bylo.

Niesamowicie mnie to wszystko przeraza, zwlaszcza, ze nie mam swiadkow tych sytuacji, tylko jedna osobe która oboje znamy, ktora widziala niektore zachowania mojego bylego meza w stasunku do mojej osby. Nie mieszkałam w swoim miescie, tylko przeprowadzilam sie do jeg miejscowosci, nie miałam prawie znajomych… a przez cały czas kryłam całą ta sytuację… Myślałam, że wszystko się ułozy… usprawiedliwiałam męża… Łagodziłam wszystkie jego zachowania… udawałam przed ludzmi, że wszystko jest w porządku… Tylko ta jedna Pani...ktora tez wspierała mnie przez internet w tedy kiedy było to możliwe… Ktos mi powiedział, żebym spróbowała starać się o unieważnienie slubu kościelnego, ale sama nie wiem czy mam jakieś szanse…?? Proszę, jeśli kroś może mi pomóc… pokierować… wsakzac pisma z ktorych moge sié czegos dowiedziec.. Od czego zaczác... Ja nawet nie potrafié nazwac tego co mnie spotkala ze strony meza... za wszystko bede bardzo wdzieczna...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    Zobacz poprzedni temat : Zobacz następny temat  
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Zaufaj.pl Strona Główna -> Prawo kościelne (nie wymaga rejestracji) Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Regulamin